Wyprawa rowerowa Siewierz-Gdańsk-Ełk
Po kilku tygodniach przygotowań sprzętu i kondycji (żeby jechać trzeba było jako wpisowe wykazać 600km) wyruszyliśmy rowerem w Polskę. Po mszy świętej 21 lipca wraz z ks. Łukaszem wsiedliśmy na swoje rowery załadowane sakwami, namiotami, karimatami i ruszyliśmy w stronę Częstochowy, aby zawierzyć naszą wyprawę Matce Bożej Królowej Polski. Po krótkiej modlitwie ruszyliśmy dalej na północ w stronę naszego pierwszego noclegu, który mieliśmy w Szynkielowie. Po przejechaniu 132km dotarliśmy około godziny 18:00 do Państwa Kasprzaków - rodziców zaprzyjaźnionego kleryka. Ugościli nas po królewsku.
Następnego dnia po zebraniu sił spakowaliśmy swoje sakwy i wyruszyliśmy dalej. Tego dnia naszym celem był Kramsk k. Konina. Późnym popołudniem, po całym dniu jazdy w ponad 30 stopniowym upale myśleliśmy, że jesteśmy już bardzo blisko naszego noclegu. Byliśmy w błędzie. Jadąc natrafiliśmy na ogromną kopalnię odkrywkową węgla brunatnego (wielką nieoznaczoną na mapie dziurę na środku naszej drogi), przez którą nie było przejazdu. Przez tę niespodziankę musieliśmy nadłożyć ponad 12km. Mimo tego humory nam dopisywały, ponieważ krajobraz kopalni był imponujący i zapierał dech w piersiach. Jak na księżycu. Tego dnia Łukaszowi "skończył się łańcuch" - na jednym z podjazdów po prostu pękł. Szybkie naprawy to specjalność Kuby. Jakoś go połatał i Łukasz dał radę. Po dniu pełnym przygód dotarliśmy na nocleg w Kramsku. Ksiądz Sławomir - proboszcz tamtejszej parafii udostępnił nam salkę parafialną, gdzie zakończyliśmy swój drugi etap wyprawy przejeżdżając 152km.
Celem trzeciego dnia było Chełmno. Ten dzień również był pełen przygód. Nikt z nas nie spodziewał się, że będziemy przejeżdżać przez poligon wojskowy niedaleko Torunia. Naszą radość wzbudził nietypowy znak drogowy - uwaga czołgi:) Niestety oprócz kilku wraków żadnego nie spotkaliśmy. Pogoda tego dnia płatała nam figle. Spędziliśmy ponad godzinę pod dachem napotkanego przystanku autobusowego aby przeczekać burzę. Niestety był tak mały, że co kilkanaście minut zmienialiśmy się kto siedzi, a kto stoi na niewielkiej ławeczce. W drodze do Torunia letni deszcz jeszcze nie raz trochę nas ochłodził, ale nie zgasił w nas zapału do dalszej jazdy. Pamiętaliśmy, że z każdym obrotem korby jesteśmy coraz bliżej Gdańska. W Toruniu zatrzymaliśmy się dłuższą chwilę, aby móc się trochę posilić (3 pizze o średnicy 60 cm każda!) i jednocześnie zwiedzić przepiękną starówkę. Po krótkim odpoczynku kierując się dalej na północ dotarliśmy do Chełmna, gdzie przyjęli nas na nocleg Księża Pallotyni. Tego dnia przejechaliśmy 153km.
Po przebudzeniu się czwartego dnia naszej wyprawy wiedzieliśmy, że jesteśmy już bardzo blisko celu. Ten etap był wyjątkowo trudny. Wydawało nam się, że jadąc w stronę morza będzie cały czas z górki – po raz kolejny byliśmy w błędzie. Pagórkowaty teren utrudniał nam podróż, a dodatkowo towarzyszyły nam silne podmuchy północnego wiatru. Na nasze szczęście po południu wiatr nieco ustał i mogliśmy szybciej pokonywać kolejne kilometry. I tak w późnych godzinach popołudniowych wdrapując się na ostatnie wzniesienie zobaczyliśmy zieloną tablicę z napisem „Gdańsk". Po przejechaniu ponad 560km był to piękny widok:) Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia ruszyliśmy w stronę centrum. Przejechaliśmy przez stare miasto, przywitaliśmy Neptuna, a następnie kierowaliśmy się w stronę Brzeźna aby dotrzeć do samej linii brzegowej Bałtyku. Po wykąpaniu się w morzu:) dotarliśmy do zaprzyjaźnionych sióstr Benedyktynek. Tego dnia przejechaliśmy 150km. W Gdańsku zatrzymaliśmy się jeden dzień aby odpocząć. Gościnność sióstr była wręcz onieśmielająca. Sama przełożona - siostra Rajmunda pytała co przygotować na śniadanie wspaniałym kolarzom:)
Cel został osiągnięty. Z Siewierza dojechaliśmy w 4 dni do Gdańska pokonując 586km. Jednak to nie był koniec naszej wyprawy. Kolejnym celem były Dudki k. Ełku. Dotarcie tam z Gdańska zajęło nam 3 dni. Jednak tempo trochę spadło, bo jak tu nie korzystać z uroków morza i Mazur:) W drodze do Krynicy morskiej zajrzeliśmy na Westerplatte. Ks. Łukasz przypomniał nam w tym szczególnym miejscu jedno ze swoich ulubionych zdań wypowiedzianych przez św. Jana Pawła II: "Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, który trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować!" Po przejechaniu zaledwie 88km na nocleg zatrzymywaliśmy się w Krynicy Morskiej na polu namiotowym.
Następnego dnia naszą wyprawę rozpoczęliśmy od przeprawy promem z Mierzei Wiślanej do Fromborka. Okazało się, że Mazury wcale nie są takie płaskie jak się wydawało. Ciągłą wspinaczkę po pagórkowatym terenie utrudniał wiatr, który wiał nam prosto w twarz. Ks. Łukasz i jego rowerek mieli też swój "mały" jubileusz. Na jego liczniku wybiła magiczna cyfra 10000km:) Taki przebieg ma jednak swoje prawa - ostatnie 40km etapu ks. Łukasz zmagał się z pękniętą obręczą koła. Nocleg znaleźliśmy w Bisztynku (było to 124 km od Fromborka), gdzie skorzystaliśmy z gościnności ks. Janusza Rybczyńskiego - proboszcza parafii św. Macieja Apostoła i Najdroższej Krwi Pana Jezusa. Okazało się, że w tymże miejscu miał miejsce cud eucharystyczny w 1400r. Mieliśmy okazję zawierzyć naszą drogę Panu Jezusowi eucharystycznemu.
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od poszukiwania nowego koła. Żeby umożliwić ks. Łukaszowi dojechanie na zdezelowanym kole do najbliższego większego miasta - jakieś 25km - wzięliśmy jego bagaż, by odciążyć koło. Oj dociążyło nas, zwłaszcza pod górkę czuło się dodatkowe kilogramy. Udało się jakoś dojechać do Reszla. W sklepie rowerowym znalazło się nowe koło (dziękujemy panu Zbigniewowi Maślankowskiemu za szybką i solidną obsługę). Dzięki temu dojechaliśmy do Dudek pokonując kolejne 135km. Po drodze zajrzeliśmy do Sanktuarium Matki Bożej w Świętej Lipce, które nazywane jest Częstochową Północy. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy tam na koncert organowy. Mogliśmy podziwiać nie tylko piękną grę na organach ale również ruchome anioły, które w takt muzyki kłaniały się Maryi, grały na trąbach i innych instrumentach.
W samych Dudkach odpoczywaliśmy 3 dni, gdzie większość z nas miała pierwszy kontakt ze wspólnotą Wiara i Światło z Jaworzna, skupiającą osoby z upośledzeniem umysłowym, ich rodziców i przyjaciół. Był czas na kąpiel w pobliskim jeziorze, były kajaki i inne atrakcje. Niektórym było mało jazdy na rowerze. Aby przekroczyć magiczną barierę 1000km trzech spośród nas (ja, Sebastian i Łukasz) wybrało się na wyprawę do Giżycka (116km). Jej celem był zakup biletów na pociąg by kilka dni później wrócić do domu (gdzie tu logika? - przypis ks. Łukasza:) )
Większość uczestników brała udział po raz pierwszy w takiej wyprawie i była na pewno dla nas wszystkich nowym doświadczeniem. Często wsparcie przypadkowych osób dodawało nam siły aby jechać dalej. Bywały także chwile kryzysu, ale było zdecydowanie więcej tych radosnych momentów, które utkwią na bardzo długo w naszej pamięci. Dziękujemy wszystkim tym, którzy nas przyjęli na nocleg, i tym, którzy wspierali nas podczas wyprawy. Jeszcze raz serdeczne Bóg zapłać! Dziękujemy!
A co za rok? Gdzie nas poniesie? Jak mówił ks. Popiełuszko: "Wolność jest w nas!"
Adrian Bańka
Statystki:
Siewierz - Gdańsk - Dudki - Ełk:
- liczba uczestników: 8 (Kuba i Tomek z Jaworzna, Sebastian z Sosnowca, i z Siewierza: Adrian, Łukasz, Kamil, Dawid i ks. Łukasz)
- Łącznie: 1093km (z wyprawą po bilety), 977km (bez takich szaleństw)
- Średnia dzienna: 121,44 km.
- Średnia prędkość: 21,5 km/h.
- Max. prędkość: 63 km/h.
Awarie:
- 6 przebitych dętek (w tym aż 3 Tomka - szczęściarz)
- 1 pęknięty łańcuch - Łukasz
- 1 zniszczona obręcz koła tylnego (tym razem ks. Łukasz)
- 2 awarie hamulca tylnego (Tomek i Łukasz przejechali ponad 100km na zaciśniętym hamulcu myśląc, że słabną, a to awaria - niezłe Kozaki:) )